Recenzja filmu

Teah (2007)
Hanna Antonina Wojcik-Slak
Pina Bitenc

Jak hartował się Greenpeace

Refleksyjne kino familijne z mocnym zacięciem ekologicznym. Nie spodziewajcie się fajerwerków, do jakich przyzwyczaiły nas podobne produkcje zza oceanu.
Refleksyjne kino familijne z mocnym zacięciem ekologicznym, czyli filmowe rozwinięcie hasła "nie będzie nas, będzie las". Nie spodziewajcie się fajerwerków, do jakich przyzwyczaiły nas podobne produkcje zza oceanu. Choć magii tu nie zabraknie, to jednak nie tej z "Harry Pottera". "Teah" to chorwacka dziewczynka, która pewnego dnia razem z rodziną ląduje w pewnym magicznym lesie. A konkretnie w domu niejakiego Martina. To cichy chłopiec żyjący w dobrej symbiozie z duchami lasu, znacznie gorzej idzie mu jednak w kontaktach międzyludzkich. Pojawienie się dziewczynki wprowadza więc w jego życie sporo zamieszania. Zresztą to nie jedyny problem. Rodzina Martina żyje w idealnej zgodzie z naturą, tworząc coś w rodzaju hipisowskiej (choć bez wolnego seksu) komuny. Tymczasem w lesie pojawia się ekipa z buldożerami, chcąca zaorać całe to zielone królestwo. Film byłby całkiem oryginalną propozycją kina, w przypadku którego przymiotnik "familijny" nie oznacza automatycznie zawsze tych samych cyrkowych chwytów z obowiązkową prorodzinnością. "Teah" to obraz z jasno sformułowaną tezą, ale przynajmniej początkowo podawaną dość subtelnie. Klimat magiczności, niesamowitości nie jest tu budowany z pomocą feerii efektów specjalnych, ale poprzez wyciszone, "klimatyczne" zdjęcia leśnego świata. Bo to właśnie przyroda jest tu głównym bohaterem. Operatorka (oklaski!) Karina Kleszczewska nie stara się na siłę "podrasować" kadrów, co daje potrzebny efekt skupienia. Dzięki temu magiczny, wewnętrzny świat Martina staje się przez chwilę i naszym udziałem. Szkoda, że w drugiej części ten kameralny ton ulega gwałtownej zmianie, zmieniając "Teah" w bezwstydną agitkę ruchu Greenpeace. Łopatologicznie i napuszenie podaje się nam różne ekologiczne mądrości, przekonuje o niebezpieczeństwach, o których i tak dobrze wiemy. Wszystko w nieznośnie publicystycznym tonie. Wierzę, że twórcy są przekonani, iż odwalili kawał dobrej i potrzebnej roboty edukacyjnej. Pytanie tylko, czy ich misjonarsko-pedagogiczny zapał przełoży się na jakiś konkret. Nikt nie lubi, jak się na niego krzyczy, nawet jeżeli podaje się w ten sposób ogólnie słuszne prawdy. Trochę szkoda, bo mielibyśmy familijną ciekawostkę sezonu, a tak lepiej obejrzeć ponownie "Przygody wesołego diabła".
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones